Ukradł Saphirze konia. No cóż. Cienkim materiałem owinął sobie twarz, zostawiając oczy i podtrzymał kapturem. Na plecach miał miecz. W pewnym momencie coś ściągnęło go z konia i postawiło na kolanach na ziemi, wykręcając ręce pomiędzy łopatki. Dostrzegł błysk ostrza. Końcówka sejmitaru uniosła mu kaptur, ukazując przy okazji twarz, -No proszę. Młody Karino-słońce oślepiło go na chwilę, a potem dostrzegł przed sobą mężczyznę z zakrytą twarzą tak jak on miał, ale i tak widział jego kpiący uśmiech. Wokół niego stało jeszcze kilka koni, a na nich jeźdźcy.-Jerhyn skarżył się, że nie może dotrzeć na twój pogrzeb. Jakże beznadziejnie było go wysłuchiwać...
|
-Meshif-warknął przez zaciśnięte z bólu zęby, próbując się wyrwać. -Jednak żyjesz. Skoro mnie opamiętasz... byliśmy przyjaciółmi. -Byliśmy. Ale ostatnio dużo się zmieniło. -Wciąż starasz się gryźć szczeniaku, chociaż jeszcze nie masz zębów. Puść go-rozkazał Meshif. Mężczyzna za nim posłusznie go puścił. -Tadashi...-westchnął po chwili.-Ja wciąż pamiętam. Dziś pozwolę ci odejść. Traktuj to jako rewanż.-Wsiadł na konia, a potem cała jego banda zniknęła. Podniósł się z ziemi i ruszył do pałacu.
z.t
|